Menu

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Trzeci, bo wschodzi coraz wyżej.

Uśmiech opromienia świat niczym słońce.
Wszedłeś do salonu i nalałeś sobie tego samego wina, w którym przed chwilą sama topiłam smutki, po czym wypiłeś jednym duszkiem. 
-Niko, co się stało? -Zapytałam cicho, a Ty popatrzyłeś na mnie smutnym wzrokiem. Podeszłam do Ciebie i przytuliłam. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze niedawno to Ty mnie pocieszałeś, a teraz te role się odwróciły. 
-Jestem w cholernej dupie Lui. To się stało. -Jako że byłam wzorową przyjaciółką nie pytałam o więcej. Mimo iż powinnam była. Nalałeś sobie kolejny kieliszek, który równie szybko opróżniłeś. Usiadłeś na kanapie. Nie mogłam patrzeć na Twój smutek. Rozdzierał mi serce. Ale jednak byłam przy Tobie. Jak zawsze. Bez marudzenia i ani jednego słowa sprzeciwu. Bez żadnych pytań. Bez niczego w zamian. A Ty dalej siedziałeś patrząc w ścianę. Rozpiąłeś tylko dwa guziki swojej bordowej koszuli, doprowadzając mnie tym do granic wytrzymałości. 
-Jest już późno Niko. Połóż się. -wyszeptałam. Ty sprawiałeś wrażenie zupełnie nieobecnego. Ale posłchałeś się. Kazałam Ci zostać u mnie. Pościeliłam łóżko. 
-Lui zostań ze mną. -wyszeptałeś. Zajęłam miejsce po drugiej stronie łóżka. Ty jednak przybliżyłeś się i objąłeś mnie w pasie. Moje serce naprawdę zaczęło szaleć. Byłeś już bez koszuli, czułam Twój oddech na ramieniu. Odwróciłam się delikatnie na plecy. A Ty już spałeś. Nie pozostało mi nic innego, jak samej zatopić się w marzeniach sennych.
Obudziły mnie przyjemne zapachy drażniące moje nozdrza. Wstałam i narzuciłam na siebie szlafrok. Następnie udałam się do kuchni, skąd dochodziły te zapachy. Widok, jaki zastałam, bardzo mocno uderzył mi do głowy. Stałeś tam sobie zwyczajnie, bez koszulki, w samych bokserkach, prezentując swoje idealnie wyrzeźbione plecy. Stałam tak z otwartymi ustami dłuższą chwilę, aż się nie odwróciłeś. Na widok Twojego torsu zabrakło mi tchu. Mimo to starałam się zachowywać normalnie. 
-Cześć. Co tak pachnie? -Zapytałam beztrosko.
-Chciałem ci zrobić śniadanie, w ramach podziękowań. 
-Podziękowań za co?
-Za wszystko. -Uśmiechnąłeś się. Poczułam się jakbym latała. 
-Ubrałbyś się może. -powiedziałam, niby żartując. 
-Przeszkadza ci to? -'nawet w oddychaniu' pomyślałam. Pokręciłam głową udając politowanie. Ty tylko uśmiechnąłeś się zawadiacko. Po kilku minutach stwierdziłeś, że wszystko gotowe. Chciałam wyjąć tależe z szafki, a chytry los jak zwykle mi to uniemożliwił. Potknęłam się przy stole, wpadając w Twoje nagie, silne ramiona. Oddech diametralnie mi przyspieszył. 
-Nic ci się nie stało? -zapytałeś z troską, aż się rozpłynęłam. Poczułam Twój dotyk. 
-Niko, ubierz się do cholery. -powiedziałam z irytacją. Ty tylko uśmiechnąłeś się i założyłeś jedną z wielu Twoich koszulek, które poniewierały się po moim mieszkaniu. Byłam świadoma tego, że jasno dałam Ci do zrozumienia, że podoba mi się Twoje ciało, ale musiałam to powiedzieć. Inaczej już dawno bylibyśmy w drodze do szpitala z podejrzeniem zawału serca. Zabraliśmy się do jedzenia. Musiałam Ci to przyznać, było wyśmienite. Odzyskałeś swój humor. Nie mam pojęcia dlaczego go straciłeś, ale cieszę się, że już wrócił ten stary, dobry Nikolay. Bo cóż ja bym zrobiła bez Twojego uśmiechu? Po kilkunastu minutach zebrałeś się i popędziłeś na trening. Jak codzień. W południe przyszedł zwyczajowy sms, tylko nie ze zwyczajową treścią:
'Dziś się już nie zobaczymy. Jutro też chyba nie dam rady.' I tyle? Nawet zwykłego 'sorry'? Albo wyjaśnienia? Nie odpisałam Ci. Nie uznałam tego za konieczne. Pomyślałam, że pewnie i tak nie masz czasu przeczytać. Zrobiłam wszystkie podstawowe obowiązki domowe i usiadłam z książką. Wciągnęła mnie do samego wieczora. Opowiadała ona o trudnym dorastaniu pewnej samotnej dziewczyny, pochodzącej z patologicznej rodziny. Piękna książka. Co prawda na końcu bohaterka popełnia samobójstwo, ale treść i przekaz ma naprawdę wartościowy. Właśnie wieczorem, gdy skończyłam czytać, odebrałam kolejnego sms'a:
'Przepraszam. Jeszcze ci to wynagrodzę.' Uśmiechnęłam się jak głupia. Widzisz, co Ty ze mną robisz? Wystarczy jedno Twoje słowo, a mi już serce mocniej bije. Dziś znów sięgnęłam po starego, dobrego przyjaciela - wino. Szczerze mówiąc, to jest ono przecudownym słuchaczem.

sobota, 17 stycznia 2015

Drugi, bo już muska promieniami.


Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy.

Obudziłam się koło południa. Nie wypiłam dużo, więc byłam jak nowo narodzona. W najgorszym tego słowa wydaniu. Ty jak zwykle wysłałeś mi SMSa:

'Wpadnę po treningu. Zrobisz coś dobrego? Mam ochotę na bigos :)'
No więc oczywiście zrobiłam Ci ten bigos. Uwielbiałeś go. Odkąd tylko tu przyjechałeś. Wzięłam też prysznic i ubrałam się w coś normalnego. Włosy związałam w kitkę. Przy Tobie mogłam wyglądać jak chciałam. Bez makijażu, bez strojenia, na luzie. Nie miałeś z tym żadnego problemu, a przynajmniej nic nie mówiłeś. 
-Hej, słońce. -Powiedziałeś, zaszczycając mnie swoją obecnością.
-Hej, hej. -Odpowiedziałam wzdychając. Nie miałam dzisiaj humoru, co od razu zauważyłeś. Ty zawsze byłeś uśmiechnięty i wymagałeś tego od każdego w swoim otoczeniu. A co już mówić u mnie. Nie rozumiałeś, że ktoś miał problemy, lub po prostu brak powodu do uśmiechu. 
-Przepraszam bardzo, dlaczego jesteś jakaś smutna?
-Przepraszam bardzo, niektórzy mają problemy, wiesz? -Odpowiedziałam. 
-Jakie problemy? Co jest Lui? -Zapytałeś kolejny raz.
-Nie pomożesz mi wszystkim Nikolay, nawet jakbyś nie wiem jak chciał. -Powiedziałam, a Ty zrobiłeś zdziwioną minę.
-Ale chcę bardzo, Lui. Chcę ci pomóc we wszystkim. -Przybliżyłeś się i swoim zwyczajem pocałowałeś mnie w czoło. -Jesteśmy przyjaciółmi, możesz prosić o wszystko. -Dodałeś. Ja tylko uśmiechnęłam się blado i pokiwałam głową. 'Jeśli poproszę, żebyś czuł do mnie to samo co ja do Ciebie, to też tak będzie?' pomyślałam. 
-Chodź jeść, bo wystygnie. -Zmieniłam temat i zaprowadziłam Cię do mojej małej kuchni. Po posiłku poszliśmy do salonu. Włączyłeś jakąś głupią komedię i położyłeś głowę na moich kolanach. Miałam teraz świetny widok na Twoją przystojna twarz. Nie zdawałeś sobie sprawy, jak bardzo mnie tak rozgrzewasz. Czując Ciebie, Twój dotyk po prostu wariowałam.
-Przepraszam na chwilę. -Podniosłeś głowę, a ja uciekłam do łazienki. 
-Wszystko w porządku? -zapytałeś przez drzwi, gdy ja siedząc na podłodze z twarzą w dłoniach, nie wychodziłam jakieś siedem minut. 
-Tak. -Odpowiedziałam, ale Ty nie dawałeś za wygraną. 
-Luiza, na pewno? -Znów zapytałeś, a ja otworzyłam. -Co się dzieje? -Usiadłeś obok mnie.
-Nic. -Wyszeptałam, połykając łzy. Zauważyłeś to i mocno mnie do siebie przytuliłeś. 
-Ej, słoneczko. Nie smuć się, bo ja będę płakał. -Znów chciałeś poprawić mi humor tymi swoimi głupimi żarcikami. Ja oczywiście udawałam, że mnie rozśmieszają. Tak, byłam idealną przyjaciółką. Znowu oglądaliśmy tą samą nudną komedię, a Ty trzymałeś głowę na moich kolanach. 
-Luiza? -Zapytałeś w pewnym momencie. 
-Tak? 
-Co byś zrobiła gdybym ci powiedział, że zmieniam klub? - Moje serce zaczęło szybciej bić.
-A zmieniasz? 
-Odpowiedz. -Zamyśliłam się. Chciałam powiedzieć, że tylko jedno Twoje słowo, a pojechałabym z Tobą na drugi koniec świata, no ale przecież nie mogłam.
-Nie wiem. Dalej bym Ci kibicowała. -Uśmiechnęłam się. -Ale nie zmieniasz, prawda? 
-Nie. -Ty również się uśmiechnąłeś. Usiadłeś i popatrzyłeś na mnie. 
-Czemu się tak patrzysz? -Zaśmiałam się.
-Pięknie wyglądasz, jak się uśmiechasz. -Powiedziałeś znowu doprowadzając moje ciśnienie do dziwnych wahań. 
-Ty zawsze pięknie wyglądasz, brzydalu. -Zaśmiałam się. 
-Ej, ładnie to tak? Będę musiał cię ukarać. -Powiedziałeś i rzuciłeś się na mnie z łaskotkami. Uwielbiałam te chwile, w których byłeś taki jak teraz. Byłeś sobą. Zauważyłam, że dziwnie się na mnie patrzysz. Tak inaczej.. a może to tylko wymysł mojej wyobraźni? Na pewno. 
-Niko, proszę. Przestań już. -Powiedziałam, pomiędzy napadami śmiechu.
-Przeproś ładnie.
-Przepraszam Cię bardzo ładnie.
-I co jeszcze?
-Przepraszam Cię najładniej, najprzystojniejszy zawodniku na świecie. -Zaśmiałam się, a Ty ze mną.
-O tak to przyjmuję przeprosiny. - Leżałeś teraz na mnie na kanapie, obejmując silnymi ramionami i uważnie przyglądając się mojej twarzy. -Dziękuję. -Powiedziałeś nagle.
-Co? Za co? 
-Za to, że jesteś. I że przy tobie mogę być prawdziwym sobą. -Nachyliłeś się nad moją twarzą i pocałowałeś w czoło. Ja musiałam powstrzymywać wszystkie części swojego ciała, które bardzo wyraźnie domagały się poznania smaku Twoich ust. Ty pocałowałeś mnie jeszcze raz w policzek i wstałeś. Następnie oznajmiłeś, że musisz się zbierać. Wyszedłeś, pozostawiając mnie na pastwę własnych, słonych łez.
Wieczorem znów przyszła wiadomość od Twojej osoby. 
'Która koszula będzie lepsza: bordowa czy szara?' 
Najchętniej widziałabym Cię bez żadnej koszuli, ale odpisałam:
'Do jeansów weź bordową.' 
'Dzięki słoneczko :)' 
Przeczytałam odpowiedź. Na samą myśl, że wybierasz się na kolejną randkę skręcało mnie w żołądku. Nie wyobrażałeś sobie nawet, jak bardzo cierpię. Włączyłam swoją ulubioną piosenkę i otworzyłam wino. Byłam już po trzech kieliszkach, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, a następnie zobaczyłam w nich Ciebie. Tylko byłeś jakiś inny. Jak nie Ty. Bez uśmiechu..

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Pierwszy, bo dopiero świta.

To nie jest ko­niec, to na­wet nie jest początek końca, to do­piero ko­niec początku.

Od kilku dni męczyłam Cię, próbując wymusić odpowiedź na pytanie, jaką niespodziankę szykujesz na moje urodziny. Ty jednak byłeś nieugięty. Jak zawsze. Uparty i dążący po trupach do zachowania swoich postanowień. Uwielbiałam w Tobie tą cechę, która jednocześnie mnie irytowała. Byłeś tak pełen sprzeczności, ale zarazem idealny. Tym razem zbyłeś mnie wymówką treningu. Mimo, że miałeś go dopiero za dwie godziny. Nie chciałam Ci mówić, że znam plan całego Twojego dnia na pamięć i udałam, że Ci wierzę. No bo przecież byłam tylko Twoją przyjaciółką. Kimś, kto nie powinien aż tak bardzo ingerować w Twoje życie. Wziął byś mnie przecież za wariatkę. Ale ja wiedziałam o Tobie wszystko, więc być może rzeczywiście byłam wariatką. Czy osobę uzależnioną nazywa się wariatem? Bowiem byłam od Ciebie uzależniona. Chciałam spędzać z Tobą każdą wolną chwilę. A najlepiej każdą chwilę. Wiedziałam o Tobie rzeczy, których nawet Ty sam nie wiedziałeś. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Łudziłam się, że przekonam się już wkrótce.
I tak minął kolejny dzień. Po Twoim treningu już się nie widzieliśmy. Zrobiłam w domu wszystkie obowiązkowe prace i wzięłam kąpiel. Na telefonie już widziałam nieodebrane połączenie od Ciebie. Myślałam, że może znowu nie wiesz co ubrać na kolejną randkę z kolejną 'przypadkowo' spotkaną seksbombą. Miałam tego szczerze dość. Ale chciałam być przecież dobrą przyjaciółką. Zaciskałam zęby, uśmiechałam się i pomagałam Ci we wszystkim, o co tylko mnie poprosiłeś. Oddzwoniłam.
-Hej! - Usłyszałam w słuchawce Twój wesoły głos. -Masz jakieś plany na wieczór? - Zapytałeś. Nigdy bym się nie spodziewała, z czym teraz do mnie zadzwoniłeś.
-Właściwie to nie. - Odpowiedziałam zwykłym głosem.
-To idealnie. Musisz mi pomóc. -'Znowu' pomyślałam, ale nie powiedziałam tego.
-Do usług. -Zaśmiałeś się.
-Wskakuj w najlepszą sukienkę i idziemy się zabawić! - powiedziałeś entuzjastycznie.
-Że co proszę?
-Nie przyjmuję odmowy. Dawno nigdzie razem nie byliśmy. - 'Nigdy' pomyślałam. Moje ciśnienie diametralnie wzrosło.
-Ale gdzie się zabawić? -Starałam się przybrać jak najbardziej naturalną barwę głosu.
-No wiesz, taka impreza klubowa. Będą właściwie wszyscy. No proszę Cię, Lui. - Nie chciałam tam iść. Zawsze źle czułam się w towarzystwie Twoich znajomych. Ale tą 'Lui' mnie kupiłeś. Mówiłeś tak do mnie już bardzo dawno temu, gdy nasza relacja nie była jeszcze aż tak skomplikowana. Przynajmniej z mojej strony.
-Och, no dobrze. -odpowiedziałam.
-Wiedziałem, że mogę na Ciebie liczyć. Będę za godzinę. - usłyszałam i się rozłączyłeś. 'Za godzinę'?! Jak zdążę doprowadzić się do stanu pokazalności w godzinę? Myślałam, że nigdy w świecie. A tu proszę, stwierdziłam nawet, że w tej małej czarnej, bordowych szpilkach i pofalowanych włosach, wyglądam w miarę przyzwoicie. Otworzyłam Ci drzwi.
-O, wow. Nieziemsko wyglądasz. - Powiedziałeś, a moje serce mało co nie wyskoczyło.
-Och, dziękuję. - Poczułam jak moje policzki płoną. Tak dawno usłyszałam od Ciebie jakikolwiek komplement. -Ty też niczego sobie. -Dodałam, patrząc na Twoje ciemne spodnie i dżinsową koszulę.
-A dziękuję, dziękuję. Idziemy? -Zapytałeś. Pokiwałam głową. Przepuściłeś mnie w drzwiach, zamykając mieszkanie. Wsiedliśmy do Twojego drogiego samochodu, w którym nienawidziłam jeździć. Kolejny dowód na to, jak bardzo się różniliśmy.
-Ej, gdzie się podział uśmiech mojej najlepszej przyjaciółki pod słońcem? -Zapytałeś w połowie drogi, równocześnie go wywołując. -Znacznie lepiej. -Stwierdziłeś, po raz kolejny tego dnia powodując rumieńce na moich policzkach. Na miejscu otworzyłeś moje drzwi i pomogłeś wysiąść. Wziąłeś mnie pod rękę i prowadziłeś do środka. Nie powiem, że nic to dla mnie nie znaczyło. Chciałam, żebyś trzymał mnie tak przez cały wieczór. Ty miałeś jednak inne plany. Czułam na sobie te przeszywające spojrzenia innych kobiet. Właśnie tego najbardziej nienawidziłam w tych Twoich imprezach. Czułam się tam taka wyobcowana. Muzyka jednak zaczęła grać, a Ty ku mojemu zdziwieniu pociągnąłeś mnie na parkiet. Przez te kilka piosenek czułam się naprawdę wyjątkowa. Na oczach wszystkich tuliłeś mnie do siebie, podczas wolnego kawałka. I co? I tyle. Potem znów poszłam w odstawkę. Zacząłeś się bawić 'jak zawsze'. Miałam ochotę wydrapać oczy każdej lasce, z którą tańczyłeś. A było ich naprawdę sporo. Jednak grzecznie siedziałam przy barze. Czekałam na Ciebie, niczym stara żona. Nie miałeś pojęcia, jak bardzo tak naprawdę chciałam nią być. Około godzin popółnocnych przysiadł się do mnie jakiś miły mężczyzna. Do tego przystojny. Widziałam, że skupiał na sobie wiele spojrzeń i doszłam do wniosku, że musi być jednym z siatkarzy. Gdy zaproponował taniec, zgodziłam się z radością w głosie, szukając Cię wzrokiem. Przetańczyliśmy kilka utworów i włączyli wolny. Mężczyzna przycisną mnie do siebie, bujając w rytm. Podobało mi się to. Lecz gdy jego ręce zjechały na moją pupę zaprotestowałam. On jednak nie chciał mnie puścić. I wtedy znikąd pojawiłeś się Ty. Niczym książę w głupiej komedii romantycznej. Przyłożyłeś mu w twarz i zabrałeś mnie z lokalu.
-Wszystko w porządku? - Zapytałeś z troską.
-Tak. Nie musiałeś od razu go pobić. -Powiedziałam.
-Musiałem. Nie pozwolę, żeby ktoś chciał cię skrzywdzić. -Zmiękły mi kolana, a Ty przytuliłeś mnie do siebie i pocałowałeś w czoło.
-Dziękuję. -Wyszeptałam.
-Nie masz za co, słoneczko.
-Słoneczko? -Zaśmialiśmy się.
-No co, masz uśmiech niczym słońce. -Powiedziałeś, a moje serce zabiło z niebezpieczną prędkością.
-Jesteś pijany. -Stwierdziłam. Ty tylko się uśmiechnąłeś. Znów pocałowałeś mnie w czoło.
-Nie wypiłem nawet kropelki. -Powiedziałeś i otworzyłeś mi drzwi od auta. Wsiadłam. I zawiozłeś mnie pod moje mieszkanie. Zastała między nami cisza. Popatrzyłam na Ciebie, a Ty na mnie.
-Więc.. idę. -Powiedziałam.
-No to.. dobranoc. -Powiedziałeś. Nachyliłeś się i pocałowałeś mnie w policzek. Zaczerwieniona wysiadłam i uciekłam do mieszkania. Jeszcze chwila, a bym Cię pocałowała. Działałeś na mnie z przeraźliwą siłą. Coraz bardziej bałam się zostawać z Tobą sam na sam. Zsunęłam z obolałych stóp szpilki i w sukience rzuciłam się zmęczona na łóżko.